Witajcie!
Przepraszam, że baaaardzo długo nic nie dodawałam, ale nie mogłam dostać się na to konto :< Na szczęście już wszytko mam. Niestety sama nie wiem co dalej z tym blogiem, gdyż mam inny. Poradzicie mi coś? :)
http://somethingmore1.blogspot.com/
One thought in life.
sobota, 22 marca 2014
czwartek, 22 sierpnia 2013
Fani Kuby Kota
Serdecznie zapraszam wszystkich fanów skoków narciarskich i Jakuba Kota. Obiecuję, że ta strona umożliwi wam 'bliższy kontakt' z Kubą :)
środa, 21 sierpnia 2013
To, co jest ważne kiedy idziesz nie przestanie być ważne, kiedy będziesz biegł.
Kiedy serce bije nierówno obawa wzrasta jeszcze bardziej, bo nie możesz wtedy nic powiedzieć, a wiesz że to nie jest normalne.
Wolne bicie serca irytuje, bo może ona bija za WOLNO. Może potrzebuje energii i życia.
Mówiąc, że bicie serca nie boli... skłamałam boli, jak cholera. Szczególnie kiedy twoje serce jest poszarpane, zakrwawione, strupy nie mają czasu się zagoić, bo rozdrapują je inni ludzie. Tak naprawdę najczęściej rozdrapujemy je sami.
Lubimy słuchać bicia serca, bo chcemy mieć pewność, że nikt nie zabierze nam danego serca.
Sportowcy i ich serca są trochę inni. Może mniej, a może bardziej zagubieni. Kochać serce sportowca, to czuć i być, kiedy inni odchodzą. Czuć bicie serca sportowca, to marzyć i podążać za nim.
Leżałam oparta o jego klatkę piersiową. Mój przyjaciel Andrzej Wrona własnie teraz próbowała zasnąć. Jego serce nie było spokojne, tylko łomotało niczym muzyka w horrorze, w momencie zbliżania się śmierci głównego bohatera. Po ciężkim dla niego dniu położyliśmy się spać. On... spać nie mógł, bo przeraźliwy ból w kolanie przerywał mu każdą próbę. Zaciskał zęby. Mocno je zaciskał. Dłonie wędrowały jeszcze głębiej pod poduszkę. Próbował ukryć swój ból. Nie chciał mi go pokazać. Sama nie wiem czy się bał, czy jednak nie chciał mnie denerwować. Może wydaję mu się głupia albo on głupio udaje. Przecież wie, że czuję jego ból. Nie muszę na niego patrzeć, nie muszę być obok, żeby wiedzieć kiedy go boli. W sumie nie znam go długo, ale mu zaufałam. W sumie on się o mnie tylko potyka, ale zaufał mi. Nie chcieliśmy od siebie niczego więcej niż przyjaźni. Może ta przyjaźń była nieco rozbujana, ale dla nas była w sam raz. To nic nie znaczyło, to nie była miłość. Ja byłam jego ciszą i pomocną dłonią, on był moim autorytetem i bliską duszą. Teraz kiedy jego serce dla mnie tak obce, a jednak bliskie biło tak szybko, denerwowałam się coraz bardziej. Jego serce jeszcze nigdy tak nie biło, NIGDY.
Po godzinnym napadzie, opadł na poduszkę i stabilizował oddech, oddech nie serce.
- Twoje serce strasznie szybko bije.
- Zakochałem się- jego usta stworzyły uśmiech, na co ja odpowiedziałam chwilowym milczeniem, a następnie moją złotą myślą:
- Zakochać się nie oznacza, że nasze serce musi wariować, bo wtedy równocześnie może przestać bić.
- Sugerujesz, że mogę umrzeć?
- Ja nie sugeruję, ja się tego obawiam.
- Nie zachowuj się jak głuptasek- po gilgotał mnie swoim nosem robiąc nam przerwę w patrzeniu w swoje źrenice.
- Przecież wiesz, że chcę umrzeć pierwsza. Obiecałeś mi się nie przeciwstawiać.
- Przecież mówiłaś, że ty już dawno umarłaś?
- Teraz łapiesz mnie za słówka. Moja dusza umarła, a ciało wije się jak wąż i czeka na wyrok.
Nic już nie powiedział, bo godził się z moją śmiercią, bo on wiedział, że umieram każdej nocy, a potem rodzę na się na nowo. Nie wiem czy on pogodził się z moją śmiercią. W sumie nie miał wyboru, bo było za późno. Teraz tylko ja nie mogłam dać mu odejść, chociaż sport dał. To przeklęte kolano, ta przeklęta operacja za kilka tygodni i ten przeklęty rok rehabilitacji. Jestem trochę samolubna, bo teraz myślałam już tylko o jego sercu, o sercu, które mogłoby być moje. Nie chcę nikomu ukraść serca, ale czasem to silniejsze, bo ja po prostu tęsknie za swoim. Został mi tylko rozum, ale on też zwariował bez serca. Niektórzy narzekają, że woleliby mieć tylko jedno, bo rozum za często sprzecza się z sercem- nie wiedzą co mówią.
Już trzecia. Nadal nie możemy usnąć. Ból odpuścił, ciekawe na jak długo. Brunetka co jakiś czas chichocze w moich ramionach. Moja przyjaciółka Majka miała dziwne humory, ale była moja! Wykonywała moje prośby, musi mieć do mnie ogromny sentyment, że zgodziła się spędzić ze mną trzy tygodnie do operacjo.
Potem będę cierpiał tylko...tylko rok. Siatkówka dała mi odejść, bo zdrowie mnie opuściło.
Pierwszy tydzień minął na szybkim biciu serca. Bardzo szybkim. Na ogromnych bólach i skurczach. Andrzej zaciskał pięści i żeby. Walił ręką w ścianę. Umierał każdego wieczoru. Nie pozwolił żebyśmy się nudzili więc lipcowe ranki i popołudnia spędzaliśmy na różnych wyjazdach poza miasto. Wieczory były tylko nasze i bólowe. Noce były rozmowne i szybkie. Uściski były mocne tak, jak ból. Pierwszy tydzień nie sprawił, że wiedzieliśmy o sobie wszystko, ale sprawił, że dowiedzieć się mogliśmy. Mogliśmy posłuchać naszych serc.
Pierwszy dzień drugiego tygodnia zaczął się tak samo, a jednak inaczej. Pojechaliśmy do moich przyjaciół. Tam spędziliśmy kilka godzin i przedsięwzięliśmy wynajęcie domku parę kilometrów stąd. Ten wieczór zapowiadał się inaczej, bo inaczej go spędziliśmy. Cóż ten wieczór i tydzień miały być najbardziej imprezowe. Ból łapał dopiero w okolicach północy. Więc wtedy na górnym piętrze rozprawiałem się z nim. Siedziało nade mną kilka osób, które nie były mi teraz potrzebne, ona to wiedziała, zawsze wiedziała.
- Chodźcie na dół. Zostawmy go samego. On potrzebuje ciszy i samotności, a nie sześciu lekarzy- zaśmiała się- i wrócili do zabawy na dole.
Teraz coraz częściej o niej myślałem, o jej słowach. Bardziej jej potrzebowałem. Była blisko, była obok. W nocy ściskała moją dłoń, nie dawała mi odejść, a ja musiałem jej pozwolić. Moje sanie już się nie liczyło.
Ta noc przybliżyła nas do siebie. Nasze dusze łączyły się nieskazitelnie na tyle, że połączyły tez usta. Namiętność pożerała nasze myśli, a ona błądziła ręką po mojej głowie.
Tej nocy jego serce biło niespokojnie. Z taką niespójnością melodyczną już dawno się nie spotkałam. To nie było już tylko nierówne, ale i pochopne. Kolejne uderzenie stawało się coraz bardziej dźwięczne. Odrywając się od jego warg targały mną rożne myśli. Targał mną niepokój czy jego serce to wytrzyma. Tylko przecież w tym wszystkim najważniejsze było jego kolano dla siatkówki. A jednak bałam się o jego serce.
- Jesteś dla mnie bardzo ważna.
- Ty dla mnie też, przyjacielu- musnęłam jego policzek. Chwila milczenia Liczenie ilości uderzeń serca. Ciche szmery gości na dole. Gadanie przez sen kolegi na przeciwnym łóżku.
- Kocham Cię-kilka sekund zastanowienia, jako przyjaciółkę.
- Ja cię też- szeroki uśmiech w blasku budzącego się już słońca.
Usnęliśmy późno, bardzo późno. Piąta nad ranem w jednoosobowym łóżku, przyciągnięta do jego klatki, to niezbyt komfortowa pozycja, jak dla mnie. Chociaż nie baliśmy się samotności. Nie mogliśmy jej czuć. Byliśmy zbyt blisko. Jego serce było zbyt dalekie mojemu, a jednoczenie przyciągało mnie do siebie. Nasze rozmowy, właściwie tylko te nocne były zbyt mądre i krótkie.
Podobno najlepszymi przyjaciółmi zranionego człowieka są używki... Moimi najlepszymi przyjaciółmi był las i cisza. Moje poszarpane uczucia tylko tu znajdowały chwilę wytchnienia. Coraz częściej zdarzały się dni, w których ja, dwudziestoletnia Majka K. uciekałam od ludzi do lasu, do spokoju. Wiedziałam, że tu nikt nie może mnie już zranić, nikt prócz mnie samej. Ja byłam dla siebie największym wrogiem i największym niebezpieczeństwem, tak jak kłusownik dla młodego niedźwiadka. Tak zaczął się trzeci tydzień, czyli ostatni tydzień do operacji. Uciekałam od Andrzeja, tylko nocami przychodziłam posłuchać jego serca, biło wolno, bardzo wolno... Wolniej niż myślałam.
Tysiące monologów, tysiące myśli w mojej głowie. Czemu postąpiłam tak, a nie inaczej. Czemu wybrałam taką drogę nie inną... Potykałam się o wystające korzenie, opierałam czołem o suche kory drzew. Zachowywałam się jak opętana, bo może moje serce było opętane. Tyle bólu nagromadziło się we mnie przez ostatnie kilka miesięcy, że kiedy byłam w tym lesie szybkie słowa wydobywały się cichym głosikiem. Wszystkie żale uchodziły ze mnie robiąc kolejne dziury w mojej duszy. Żadnej łzy, ani jednej kropelki łzy. Rozrywający ból psychiczny pragnął fizycznego. Okropny ból, okropna energia do złego. Szał, zaplątane słowa, zaplątane myśli. Pogoń. Nie mogę stać w miejscu, boli bardziej. Zaczynam biec... to bez sensu....To, co jest ważne kiedy idziesz nie przestanie być ważne, kiedy będziesz biegł.
Piątek ostatni wspólny dzień z przyjacielem. On miał 'bilet' na stół operacyjny, ja do Włoch. Pożegnanie. Teraz jego serce biło normalnie... dziwne. Poszłam pożegnać się z lasem... Usiadłam, zamknęłam oczy. Usłyszałam bicie serca... zupełne odwzorowanie ostatnich tygodni... to nie było serce Andrzeja... to moje serce biło szybko, niestabilnie, powoli... aż w końcu zamarło. Głuchy strzał rozległ się w lesie. Głuchy, bo uderzył tylko w jej najważniejszy narząd- serce.
niedziela, 14 lipca 2013
Za mały jest świat.... by pomieścić ten chłód.
Lubiła nocne spacery, samotne nocne spacery. Lubiła ciszę i spokój. Bała się gwałtownych ruchów czy zbyt głośnych słów. Marzyła o wolności i błogości. Chciała być ptakiem, żeby móc wznieść się ponad chmury i lecieć przed siebie. Często gubiła drogę, bo jej plan nie był zbyt dokładnie spisany. Szybko łapała oddech, niekiedy się nim przyduszając. Nie lubiła pożegnań, bo tak naprawdę nigdy się nie witała. Lubiła patrzeć jak ktoś się trudzi, wtedy nabierała sił. Chodziła na treningi PGE Skry Bełchatów, bo tylko tam jej serce dostawało odrobinę ciepła. Mało mówiła, bo przecież słowami można zranić drugiego człowieka.
Kolejny październikowy dzień kończył się słonecznie, bardziej słonecznie niż zwykle. Bełchatów topił się w słońcu. Ludzie pędzili do domów w obawie przed spóźnieniem się na autobus czy to wieczorne wiadomości.
Ja nie spieszyłem się nigdzie. To był jeden z tych dni, kiedy nie musiałem się spieszyć. Błądząc po uliczkach tak dobrze znanego mi miasta rozmyślałem o wszystkim, co mnie otacza. Nawet ogromny kamień, który leżał na środku parku przysporzył mi powodów do rozmyśleń. Czy on ma duszę? Jeśli tak, to czy czuje się samotny? Bo przecież mimo tego, jak dużo ludzi codziennie kolo niego przechodzi, nikt tak naprawdę nie przejmuje się losem jednego kamienia. A może jego też boli... boli deszcz, który kropelkami obmywa jego powierzchnię.
- Ach... dziwny jest ten dzień. Dziwniejszy niż zwykle- rzekłem sam do siebie.
Robiąc może już trzecie kółko po Bełchatowie postanowiłem wstąpić na cmentarz. Lubiłem cmentarze, szczególnie ten bełchatowski. Prawdopodobnie dlatego, że nikogo tutaj nie miałem. Ten cmentarz nie kojarzył mi się z dotkliwą śmiercią. Chadzając alejkami rozglądałem się na boki, czytałem tabliczki, przystawałem na chwilę. Słońce powoli zachodziło. Groby łączyły się z opadającymi promieniami. Na niektórych paliły się znicze, teraz wyglądały jakby świeciły z podwójną mocą. One stawały się siatkarzami na ich własnym boisku. Reflektory zwrócone były tylko na nie.
Na cmentarzy nie było nikogo prócz mnie... prócz mnie i brunetki siedzącej w tym samym miejscu od godziny. Bynajmniej od godziny ją tutaj widziałem. Z opuszczoną głową, w bezruchu. Bez łez na policzkach, bez znicza w rękach. Pustym wzrokiem wgapiała się w swoje dłonie.
* * * *
Dzisiaj, dzisiaj miało być inne niż wczoraj, ale i tak będzie takie samo. Przyzwyczaiłam się do tego. Zjadłam śniadanie, umyłam się, ubrałam. Wzięłam torebkę, telefon, rękawiczki i czapkę, bo ten dzisiejszy dzień zaskoczył swą pogodą. Włożyłam słuchawki do uszu i poszłam znowu w to samo miejsce. Na cmentarz. Usiadłam na ławce. Przeżegnałam się. Dostałam swoją ciszę - nie na długo. Przerwał mi ją kaszel- mimowolnie odwróciłam głowę w stronę chłopaka, którego widziałam tu już wczoraj. W stronę nie byle jakiego chłopaka dla większości polskich kibiców siatkówki. Obrzuciłam go lodowatym spojrzeniem i wróciłam do swojej ciszy.
* * * *
Znów udałem się na cmentarz. Tym razem wybrałem alejkę, w której ponownie siedziała tajemnicza brunetka. Bił od niej chłód, chłód który mnie uderzył. Przeraźliwa cisza wokół niej.
Oglądając kolejny grób przystanąłem przy tym, na którym widniało zdjęcie jakiejś młodej blondynki. Miała 16 lat. Zginęła w wypadku, kochała siatkówkę. "Odeszłaś z siatkówką w sercu, będziesz wspierać ich w niebie, skarbie". Napis zapewne od rodziców wbił mi się w głowę. Życie jest cholernie nieprzewidywalne, jak wynik meczu, a może nawet bardziej. Jednego dnia jesteśmy, a drugiego możemy już nie żyć. Otrząsnąłem się, bo ciarki przechodziły całe moje ciało. Dopiero teraz zauważyłem,że koło mnie stoi dziewczyna, która jeszcze 'niedawno' siedziała trzy ławki dalej. Nic nie mówiła, ja też się nie odzywałem. Co parę oddechów wymienialiśmy się spojrzeniami. Nie patrzyła na grób, tylko na ziemię lub na mnie.
- Czemu tu stoisz?- w końcu zapytała.
- Nie wiem. A Ty, czemu tu stoisz?
- Bo chciałam wiedzieć po co stoisz przy grobie, który jest niczyj.
- Może jest trochę zaniedbany- przyjrzałem mu się dokładniej- ale czemu niczyj?
- Na pewno nie jest Bartosza Kurka.- sprawiła, że się uśmiechnąłem, jednak ona cały czas była poważna.- Przychodzę tu od pół roku i jeszcze nikogo z jej rodziny nie spotkałam.
- Czemu nie patrzysz na grób?
- Bo nie mogę, nie mam takiego przywileju, a ty czemu patrzysz?
- Bo lubię.
- Lubisz patrzeć na nieżywe istoty, na ich miejsca spoczynku?
- Nie.. Lubię patrzeć na groby -na napisy.
- Nie rozumiem Cię.
- Ja siebie też nie - wydusiłem po dłuższym zastanowieniu, a brunetka już znikała za zakrętem.
* * * *
Widziałem ją tam znowu, trzeciego dnia i czwartego, i piątego. Ona nie zwracała na mnie uwagi, ale ja? Ja chciałem, żeby ona mnie zrozumiała i żebym ja zrozumiał sam siebie. Szósty dzień. Znowu tam była, a ja znów się plątałem. Po dziesięciu minutach chodzenia w kółko podszedłem do brunetki.
- Mogę usiąść?
- Jeśli sądzisz, że mój chłód nie zamrozi twojej krwi, a moje ręce nie będą szukały ukojenia w twoich... to tak, możesz. - Nawet nie podniosła głowy. Usiadłem. Jej wzrok, jak zawsze skupiony był tylko na rękach.
- To twoja rodzina?
- Tak, mój dziadek.
- Czemu nie patrzysz na jego grób?
- Nie nie chcę mu przeszkadzać, nie chcę zakłócać jego ciszy- Przysunąłem się do niej i wyciągnąłem prawą dłoń. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Pozwolisz, że nasze ręce poszukają w sobie ukojenia? - delikatnie się uśmiechnąłem.
- Czemu tu siedzisz?
- Chciałbym się dowiedzieć czemu się tak zachowujesz. Zaciekawiłaś mnie.- nie odpowiadała. Dlatego ja zająłem się czytaniem napisu na grobie jej dziadka. "Nie płaczcie po mnie. Jeśli boli Cię tak bardzo, że nie możesz powstrzymać łez, po prostu gwiżdż."
- Czy było ci kiedykolwiek tak źle, że chciałeś gwizdać?
- Było, często.
- A umiesz gwizdać?
- Umiem.
- A czy czułeś się kiedykolwiek tak samotny, że chciałeś uciekać?
- Chyba nie.- ścisnęła moją rękę mocniej.
- Nie patrzę na groby, bo sądzę, że tak robić się nie powinno. Szczególnie kiedy nie masz do zaoferowania nic ważniejszego niż kilka uwag, co do napisu czy wykonania nagrobka. To ich miejsca, ich cisza. moim zdaniem dusze potrzebują spokoju, ciszy. Nie byłbyś zły, kiedy ktoś przerywałby ci koncentrację przed meczem błahostką, że masz za dużo żelu na włosach?- zaśmiałem się, ale za chwilę pomyślałem nad tym poważnie.
- Pewnie byłbym bardzo zły. Czemu jesteś taka zimna, smutna? Czemu nie płaczesz ani się nie śmiejesz?
- Nie mam powodów do śmiechu ani do płaczu. Jestem jak skała, nieruszona niczym, śmiercią ani ślubem. Jestem samotnością chodzącą po świecie i zagarniającą uczucia. Jestem nie tą osobą, co chciałam być. Jestem zagubioną duszą z Bałaganem w środku. Jestem Marta.
- Ty wiesz kim jestem- posłałem jej uśmiech. Jestem nim z zewnątrz. W środku? - nie odkryłem swojego środka i cały czas boję się to zrobić, kusi mnie, kusi mnie moja dusza, ale jeśli ona nie jest taka, jaką bym chciał? Co wtedy?
- Jesteś dobrym człowiekiem. Tylko nie doceniasz ciszy- teraz to ona spojrzała na mnie i wplotła swoją rękę w moje włosy.
- A Ty czułaś się kiedykolwiek tak smutna,że chciałaś gwizdać?
- Czułam, ale nie umiem gwizdać. Więc przestałam czuć cokolwiek. Nie mam uczuć. Nie mam serca. Mam mróz. Boję się, że zamrożę i Twoje serce, więc teraz puść moją dłoń. Puść ją, bo nie chcę żebyś był niczyj.
* * * *
Nie puściłem jej dłoni. Nie puściłem, bo może już nie mogłem. Może lód się skleił, a może ja go niszczyłem. Nie puściłem, bo nie mogłem zostawić ją niczyją. Nie stałem się niczyj, bo od tego dnia byłem już jej. Byłem jej na zawsze. Teraz jesteśmy za młodzi na śmierć, a za starzy na niemyślenie o niej. Wiem jedno, że nie puszczę jej dłoni już nigdy i będę bronił jej spokoju i już nigdy nie będę patrzył na groby innych, bo one też pragną spokoju. Samotność? co z samotnością? Samotni są tylko Ci, których serca są zamrożone. Nasze serca nie są zimne i chłodne, bo nauczyliśmy się gwizdać z całych sił. RAZEM.
Kolejny październikowy dzień kończył się słonecznie, bardziej słonecznie niż zwykle. Bełchatów topił się w słońcu. Ludzie pędzili do domów w obawie przed spóźnieniem się na autobus czy to wieczorne wiadomości.
Ja nie spieszyłem się nigdzie. To był jeden z tych dni, kiedy nie musiałem się spieszyć. Błądząc po uliczkach tak dobrze znanego mi miasta rozmyślałem o wszystkim, co mnie otacza. Nawet ogromny kamień, który leżał na środku parku przysporzył mi powodów do rozmyśleń. Czy on ma duszę? Jeśli tak, to czy czuje się samotny? Bo przecież mimo tego, jak dużo ludzi codziennie kolo niego przechodzi, nikt tak naprawdę nie przejmuje się losem jednego kamienia. A może jego też boli... boli deszcz, który kropelkami obmywa jego powierzchnię.
- Ach... dziwny jest ten dzień. Dziwniejszy niż zwykle- rzekłem sam do siebie.
Robiąc może już trzecie kółko po Bełchatowie postanowiłem wstąpić na cmentarz. Lubiłem cmentarze, szczególnie ten bełchatowski. Prawdopodobnie dlatego, że nikogo tutaj nie miałem. Ten cmentarz nie kojarzył mi się z dotkliwą śmiercią. Chadzając alejkami rozglądałem się na boki, czytałem tabliczki, przystawałem na chwilę. Słońce powoli zachodziło. Groby łączyły się z opadającymi promieniami. Na niektórych paliły się znicze, teraz wyglądały jakby świeciły z podwójną mocą. One stawały się siatkarzami na ich własnym boisku. Reflektory zwrócone były tylko na nie.
Na cmentarzy nie było nikogo prócz mnie... prócz mnie i brunetki siedzącej w tym samym miejscu od godziny. Bynajmniej od godziny ją tutaj widziałem. Z opuszczoną głową, w bezruchu. Bez łez na policzkach, bez znicza w rękach. Pustym wzrokiem wgapiała się w swoje dłonie.
* * * *
Dzisiaj, dzisiaj miało być inne niż wczoraj, ale i tak będzie takie samo. Przyzwyczaiłam się do tego. Zjadłam śniadanie, umyłam się, ubrałam. Wzięłam torebkę, telefon, rękawiczki i czapkę, bo ten dzisiejszy dzień zaskoczył swą pogodą. Włożyłam słuchawki do uszu i poszłam znowu w to samo miejsce. Na cmentarz. Usiadłam na ławce. Przeżegnałam się. Dostałam swoją ciszę - nie na długo. Przerwał mi ją kaszel- mimowolnie odwróciłam głowę w stronę chłopaka, którego widziałam tu już wczoraj. W stronę nie byle jakiego chłopaka dla większości polskich kibiców siatkówki. Obrzuciłam go lodowatym spojrzeniem i wróciłam do swojej ciszy.
* * * *
Znów udałem się na cmentarz. Tym razem wybrałem alejkę, w której ponownie siedziała tajemnicza brunetka. Bił od niej chłód, chłód który mnie uderzył. Przeraźliwa cisza wokół niej.
Oglądając kolejny grób przystanąłem przy tym, na którym widniało zdjęcie jakiejś młodej blondynki. Miała 16 lat. Zginęła w wypadku, kochała siatkówkę. "Odeszłaś z siatkówką w sercu, będziesz wspierać ich w niebie, skarbie". Napis zapewne od rodziców wbił mi się w głowę. Życie jest cholernie nieprzewidywalne, jak wynik meczu, a może nawet bardziej. Jednego dnia jesteśmy, a drugiego możemy już nie żyć. Otrząsnąłem się, bo ciarki przechodziły całe moje ciało. Dopiero teraz zauważyłem,że koło mnie stoi dziewczyna, która jeszcze 'niedawno' siedziała trzy ławki dalej. Nic nie mówiła, ja też się nie odzywałem. Co parę oddechów wymienialiśmy się spojrzeniami. Nie patrzyła na grób, tylko na ziemię lub na mnie.
- Czemu tu stoisz?- w końcu zapytała.
- Nie wiem. A Ty, czemu tu stoisz?
- Bo chciałam wiedzieć po co stoisz przy grobie, który jest niczyj.
- Może jest trochę zaniedbany- przyjrzałem mu się dokładniej- ale czemu niczyj?
- Na pewno nie jest Bartosza Kurka.- sprawiła, że się uśmiechnąłem, jednak ona cały czas była poważna.- Przychodzę tu od pół roku i jeszcze nikogo z jej rodziny nie spotkałam.
- Czemu nie patrzysz na grób?
- Bo nie mogę, nie mam takiego przywileju, a ty czemu patrzysz?
- Bo lubię.
- Lubisz patrzeć na nieżywe istoty, na ich miejsca spoczynku?
- Nie.. Lubię patrzeć na groby -na napisy.
- Nie rozumiem Cię.
- Ja siebie też nie - wydusiłem po dłuższym zastanowieniu, a brunetka już znikała za zakrętem.
* * * *
Widziałem ją tam znowu, trzeciego dnia i czwartego, i piątego. Ona nie zwracała na mnie uwagi, ale ja? Ja chciałem, żeby ona mnie zrozumiała i żebym ja zrozumiał sam siebie. Szósty dzień. Znowu tam była, a ja znów się plątałem. Po dziesięciu minutach chodzenia w kółko podszedłem do brunetki.
- Mogę usiąść?
- Jeśli sądzisz, że mój chłód nie zamrozi twojej krwi, a moje ręce nie będą szukały ukojenia w twoich... to tak, możesz. - Nawet nie podniosła głowy. Usiadłem. Jej wzrok, jak zawsze skupiony był tylko na rękach.
- To twoja rodzina?
- Tak, mój dziadek.
- Czemu nie patrzysz na jego grób?
- Nie nie chcę mu przeszkadzać, nie chcę zakłócać jego ciszy- Przysunąłem się do niej i wyciągnąłem prawą dłoń. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Pozwolisz, że nasze ręce poszukają w sobie ukojenia? - delikatnie się uśmiechnąłem.
- Czemu tu siedzisz?
- Chciałbym się dowiedzieć czemu się tak zachowujesz. Zaciekawiłaś mnie.- nie odpowiadała. Dlatego ja zająłem się czytaniem napisu na grobie jej dziadka. "Nie płaczcie po mnie. Jeśli boli Cię tak bardzo, że nie możesz powstrzymać łez, po prostu gwiżdż."
- Czy było ci kiedykolwiek tak źle, że chciałeś gwizdać?
- Było, często.
- A umiesz gwizdać?
- Umiem.
- A czy czułeś się kiedykolwiek tak samotny, że chciałeś uciekać?
- Chyba nie.- ścisnęła moją rękę mocniej.
- Nie patrzę na groby, bo sądzę, że tak robić się nie powinno. Szczególnie kiedy nie masz do zaoferowania nic ważniejszego niż kilka uwag, co do napisu czy wykonania nagrobka. To ich miejsca, ich cisza. moim zdaniem dusze potrzebują spokoju, ciszy. Nie byłbyś zły, kiedy ktoś przerywałby ci koncentrację przed meczem błahostką, że masz za dużo żelu na włosach?- zaśmiałem się, ale za chwilę pomyślałem nad tym poważnie.
- Pewnie byłbym bardzo zły. Czemu jesteś taka zimna, smutna? Czemu nie płaczesz ani się nie śmiejesz?
- Nie mam powodów do śmiechu ani do płaczu. Jestem jak skała, nieruszona niczym, śmiercią ani ślubem. Jestem samotnością chodzącą po świecie i zagarniającą uczucia. Jestem nie tą osobą, co chciałam być. Jestem zagubioną duszą z Bałaganem w środku. Jestem Marta.
- Ty wiesz kim jestem- posłałem jej uśmiech. Jestem nim z zewnątrz. W środku? - nie odkryłem swojego środka i cały czas boję się to zrobić, kusi mnie, kusi mnie moja dusza, ale jeśli ona nie jest taka, jaką bym chciał? Co wtedy?
- Jesteś dobrym człowiekiem. Tylko nie doceniasz ciszy- teraz to ona spojrzała na mnie i wplotła swoją rękę w moje włosy.
- A Ty czułaś się kiedykolwiek tak smutna,że chciałaś gwizdać?
- Czułam, ale nie umiem gwizdać. Więc przestałam czuć cokolwiek. Nie mam uczuć. Nie mam serca. Mam mróz. Boję się, że zamrożę i Twoje serce, więc teraz puść moją dłoń. Puść ją, bo nie chcę żebyś był niczyj.
* * * *
Nie puściłem jej dłoni. Nie puściłem, bo może już nie mogłem. Może lód się skleił, a może ja go niszczyłem. Nie puściłem, bo nie mogłem zostawić ją niczyją. Nie stałem się niczyj, bo od tego dnia byłem już jej. Byłem jej na zawsze. Teraz jesteśmy za młodzi na śmierć, a za starzy na niemyślenie o niej. Wiem jedno, że nie puszczę jej dłoni już nigdy i będę bronił jej spokoju i już nigdy nie będę patrzył na groby innych, bo one też pragną spokoju. Samotność? co z samotnością? Samotni są tylko Ci, których serca są zamrożone. Nasze serca nie są zimne i chłodne, bo nauczyliśmy się gwizdać z całych sił. RAZEM.
czwartek, 4 lipca 2013
You're on my mind.
Ech... zawaliłam, jak zwykle.. na całej linii.... zawaliłam. Jest mi tak cholernie głupio. Szczególnie, że ten blog miał być inny, a jak zwykle wszystko zepsułam.
Wiecie co, napisałam nawet dawno ten rozdział z Kurkiem i nawet mi się podobał... ale oczywiście moje szczęście- przy czyszczeniu laptopa, wyparował....
A po tym całym Szczecinie wszystkiego mi się odechciało, znowu, jak zwykle, normalne.
PRZEPRASZAM.
Żeby nie było, że jestem taka okrutna, macie mój stary rozdział. A ja jeśli tylko znajdę wenę i ochotę napisze o Kurku jeszcze raz. Napiszę cholera.
Czemu żałuję niektórych dni?
Czy naprawdę postąpiłam tak źle?
O czym powinnam pamiętać i z czego mam wyciągnąć wnioski?
Może jednak powinnam zapomnieć, ale czy to nie będzie próba ucieczki? Ucieczka jest zła… bynajmniej tak mi się wydaje. Bynajmniej tak wszystkim mówimy, a sami ciągle, stale uciekamy… za granicę, do innego kraju, do innych ludzi, a może, może uciekamy w głąb siebie i chowamy się po kątach świadomości. Znikamy, bo tak jest łatwiej, przestajemy myśleć, przestajemy marzyć. Uciekamy, bo boimy się samych siebie.
Była na świecie, w pewnym kraju, w pewnym miejscu, w pewnych sercach, była taka pewna drużyna, która trenowała podobnie do innych. Trenowała, bo chciała być najlepsza, ale chyba nie wiedziała jak bardzo jest wspaniała. Jaką wspaniałą część życia tworzyli razem. Była tak nierealna, że aż realistyczna. Jedyna, magiczna… może ktoś pomyślałby, że nie ma w niej nic wyjątkowego… a jednak, Skra Bełchatów ma wyjątkowych zawodników, ma zawodników z wyjątkowo kochającymi sercami, które biją, wciąż razem, które milczą razem i które osobno są tylko procentami w wielkim świecie.
Każdy z zawodników jest inny. Każdy na swój sposób cierpi, kocha, pomaga, obserwuje, każdy ma swój charakter. Ich drużyna… to było coś… Nie brakowało im humoru ani mobilizacji, nie brakowało pomocy, nigdy nie zabrakło czasu dla innych. Sezon powoli dobiegał końca. Każdy z nich myślał czego w tym sezonie dokonał, a czego nie i co będzie robił dalej, czego by chciał, jak na to zapracować. Mimo że wszystko szybko pędziło do przodu oni mieli czas dla innych. Zawsze starali się pomagać, zawsze byli z ludźmi blisko. Teraz dostali propozycje, której nie mogli odrzucić. Zostali poproszeni o przyjazd do zakładu karnego w Katowicach.
Wybrali się tam… całą drużyną.. Nikt nie odmówił wizyty, czemu? – chyba wiedzieli, że to normalni ludzie, którzy w życiu zabłądzili, którzy nie umieli znaleźć odpowiedniej drogi, może nie mieli wystarczająco dużo siły. Wiadomo było, że nie dopuszczą do styczności z groźnymi bandytami, ale myślę, że nie odmówiliby im zamienienia dwóch słów. Wszystko przebiegało w normalnej atmosferze. Twarze tych ludzi były przejmujące. Widać było cierpienie, widać że może zaczynali rozumieć swój błąd. Zamieniałem z nimi parę słów, słuchałem co chcą mi powiedzieć. Większość z nich kibicowała nam od dawna. Zaintrygował mnie jeden człowiek, który przyglądał się mi, a w ręce trzymał malutką karteczkę. Chciał ze mną porozmawiać- zgodziłem się.
-Panie Mariuszu. Wiem, że jestem w Pana oczach przestępcą, ale mam ogromną prośbę, bo widzi Pan. Moja córka leży w szpitalu, jest chora na raka. Ostatni raz kiedy ją widziałem, mówiła mi jak bardzo marzy, żeby pana spotkać. Ma siedem lat… Czy mógłby Pan chociaż wysłać jej swój autograf?- słuchałem człowieka w średnim wieku i analizowałem jego słowa.
-Wie Pan w jakim szpitalu leży córka?
- Tak, ale..
-A czy wyraziłby Pan zgodzę, żebym odwiedził córkę?
-Zrobiłby to Pan? Chyba oszalałaby ze szczęścia! A ja pomógłbym spełnić jej marzenie…
-Oczywiście.. Z miłą chęcią ją odwiedzę. – mężczyzna dał mi adres i dane, a ja czułem, że muszę to zrobić. Muszę odwiedzić to dziecko.
Nie czekałem długo. Następnego dnia poszedłem do szpitala. Lekarz zaprowadził mnie do sali dziecka, był zdziwiony. Obiecał, że zaraz zadzwoni po matkę.
-Cześć, mogę?- dziewczynka otworzyła buzię ze zdziwienia- jestem Mariusz, a ty pewnie jesteś Zuzia?
-Tak, ale co Pan tu robi? Twój tata chciał żebym cię odwiedził. Moi koledzy z klubu przesyłają Ci dużo uścisków i kilka prezentów- uśmiechnąłem się. Porozmawialiśmy dłuższą chwilę, kiedy przyszła jej rodzicielka, była równie zdziwiona i szczęśliwa, co córka. Po dwóch, może trzech godzinach, opuściłem salę i poszedłem porozmawiać z matką Zuzi. Opowiedziała mi o ich rodzinie, o tym że mąż siedzi w więzieniu za kradzież leków, nie było ich stać na leczenie dziecka, a on nie chciał dać córce umrzeć. Ludzie w takim cierpieniu, tracą zmysły…
-Dziękuję, że Pan przyszedł. Spełniło się jej marzenie. Ona mówi, że umarłaby za was, umarłaby, ale za waszą całość.
- Odwiedzę ją jeszcze. Jeśli Pani potrzebuje pomocy finansowej, to niech Pani pamięta, że my możemy pomóc.
-Macie złote serca. Bóg zesłał nam Was z Nieba.
Postanowiliśmy przekazywać fundusze na leczenie Zuzi. Postanowiliśmy pomagać razem, wszyscy, cały skład… kto wie czy nie ostatni raz, w takim składzie. Między ostatnimi meczami, siedzieliśmy w salce konferencyjnej. Przemyśliwaliśmy i omawialiśmy wszelkie trudności, problemy… transfery. Postanowiłem przeczytać list, który dostaliśmy od małej Zuzi przy wszystkich. Był długi, to prawda… ale najbardziej ujął mnie jej opis naszych postaci.
„**Michał Winiarski- Niesamowity człowiek, niesamowity… gra zawsze, mimo wszystko, gra i chce grać. Powiedział jedno zdanie i zdobył mnie, kibica, swoją wyjątkowością: kontuzja nie zaprzepaści mi wszystkiego, na co pracowałem całe życie. Kocha swoją rodzinę, kocha ją jak każdy, ale jego miłość jest wyjątkowa.
Michał Bąkiewicz- Twierdza myśli, twierdza wiary, twierdza naszej drużyny. Ma zawsze czas dla kibiców, zapamiętuje ich twarze i dba o nich, bo też należą do jego życia i robi z was tak każdy, ale on… on robi to sposobem wyjątkowym. Nigdy nie gwiazdorzy, taki normalny, prawdziwy, kochany Bąku. Szanujący to co robi, szanujący swoją pozycję, ludzi. Szanujący i kochający nadzwyczajnie.
Karol Kłos- Trafiła kosa na Karola Kłosa, strona która uświadamia ludziom jak ważny jest w życiu śmiech, która poprawia humor, a którego założyciel jest wyjątkowo zabawny, może trochę niedoceniony, ale wspaniały siatkarz, który kiedy trzeba, potrafi serwami ‚dobić’ Resovie.
Konstantin Cupkovic- wulkan energii, którego trzeba przytulać, który daje wtedy siłę, dlatego Alek tak często go tuli! Z przypadkowej znajomości zrobił genialną przyjaźń, która rozdzielona jest nic nie warta, bo tylko razem tworzą duet doskonały, a z całą drużyną, są niepokonani.
Aleksandar Atanasijevic- Młody, bardzo zdolny gracz, genialny, dobry, uśmiechnięty Pan loczek. Dał nam wiele, dał nam bardzo wiele w meczach z Resovią.
Wytze Kooistra- Na początku sezonu miał genialną formę, która na koniec powraca. Świetnie gra z Małym, jest genialny, jak każdy z was, genialny na swój sposób.
Dante Boninfante- kolejny genialny w całym składzie, kiedy wchodzi na boisko wie, że nie może popełnić błędu, ale przecież błędy się zdarzają, a Aleks i Cupko na pewno mu wybaczą i go pocieszą.
Paweł Zatorski- Drugi najlepszy libero w Polsce, zaraz bo Ignaczaku. Wyjątkowo rozrywkowy i miły człowiek. Może i nie ma strony jak Karol, ale na pewno ma dużo czasu dla innych. Zawsze.
Paweł Woicki- mały, wielki człowiek. Wojownik niczym gladiator, waleczny, cieszy się z każdego zdobytego punktu jak z wygranej, punkt dla przeciwnika sprawia, że Mały cierpi, ale walczy dalej. Jest wyjątkowy.
Daniel Pliński- Może i ma cięty język, może i mówi za dużo, ale to jego za dużo, daje bardzo dużo mobilizacji i walki. Jest wyjątkowy, wyjątkowo blokuje, wyjątkowo się cieszy.
Mariusz Wlazły- Klasa sama w sobie, nie da się go ot tak opisać. Może i ma mniej udany sezon, ale to nie zmienia jego wartości. Chciałabym, żeby został w Skrze… jest genialnym atakującym, jest jednym, z najlepszych siatkarzy na świecie, a może i najlepszym? Należy mu się miejsce w Skrze, chociaż z czystego szacunku… bo jeśli ktoś na Wlazłego, to ma mistrzostwo. Jest cenniejszy niż wygrana w totka.**
Razem, tylko razem tworzycie wspaniałą całość. Wszyscy, wszyscy, wszyscy razem, jesteście niesamowici… zostańcie razem, żeby moje serce mogło bić.”
Jednak oni… oni musieli się rozstać. Przestali być jedną wielką drużyną. Przestali być razem, ale klub PGE Skra Bełchatów… zawsze będzie miał w sobie coś wyjątkowego… jednak może to nie teraz, nie teraz jesteśmy wstanie to dostrzec.
Co z dzieckiem… Kiedy rozległ się pierwszy gwizdek, oznajmiający nowy sezon, nową grę w zupełnie innym składzie… w tej samej sekundzie zmarła na stole operacyjnym… zmarła przy transplantacji serduszka… jej serce zostało SKRAdzione.
piątek, 31 maja 2013
4. „Rodzinę kocha się w każdym miejscu i o każdej porze”
Na przedsmak wstawię wam moje opowiadanie konkursowe. Nic nie zdobyłam, ale mówi się trudno
;<.
„Rodzinę kocha się w każdym miejscu i o każdej porze”
Jeśli mi się uda, to jutro czekajcie na rozdział o z Bartkiem Kurkiem :)
Temat 3. "Człowiek
nastawiony konsumpcyjnie gubi pełny wymiar swojego człowieczeństwa,
gubi poczucie głębszego sensu życia. Taki więc kierunek postępu
zabija w człowieku to,
co najgłębiej i najistotniej
ludzkie." (Jan Paweł II).
Powyższe słowa uczyń przedmiotem
swoich rozważań na temat niszczącego wpływu
konsumpcjonizmu na życie
współczesnej rodziny.
„Rodzinę kocha się w każdym miejscu i o każdej porze”
Czy
życie współczesnej rodziny może zostać zniszczone przez
konsumpcjonizm? Po głębokich zastanowieniach na temat przyczyn i
skutków dążenia do pełnego szczęścia – dla
konsumpcjonistów osiągnięcia bogactwa, władzy czy piękna-
stwierdziłam , że może stać się to powszechnym problemem.
Rodziny coraz częściej żyją w biegu, przestają widzieć piękno
wspólnie spędzonych chwil. Dla nich codzienność nie jest
zbyt ubarwiona, zazwyczaj opiera się na podstawie szybkiego
załatwiania każdej sprawy. Ludzie nie mają czasu zatrzymać się,
pomyśleć o tym co najważniejsze, pobyć dłuższy czas z
najbliższymi. Nie myślą o tym, że w mgnieniu oka mogą stracić
kogoś bardzo ważnego.
Współczesny
styl życia może się nam wydawać normalny, ale w rzeczywistości
wcale taki nie jest. Część społeczeństwa ogarnięta potęgą
pieniądza lub szałem konsumpcjonizmu zapomina o podstawowych
wartościach życia. Wewnątrz człowieka toczy się bitwa między
dobrem, a złem, która nigdy nie zakończy się remisem. Moim
zdaniem obecny pośpiech nie jest odpowiednikiem przykładnego życia,
to tylko akustyczna fala zawirowań.
Za
tempem, jakie zarzucił nam obecny świat, trudno jest nadążyć i
to nie tylko przez to, że starsi ludzie mają kłopot z telefonami,
na przykład nie mają, jak dodzwonić się do rodziny czy na
pogotowie w razie wypadku, bo telefony stacjonarne są już
rzadkością, a komórkowe mają zbyt trudną konstrukcję.
Starzejące się społeczeństwo po prostu nie chce zmian, nie chce
lub nie może nadążyć za postępem błękitnej planety
Obecnie
nasz świat to wyścig szczurów. Świetnie oddaje tę myśl
cytat z filmu Jerry'ego Zuckera „Rat Race”: „Wyścigi
zwierząt, które myślą, planują, łżą, oszukują i robią
świństwa.” Moim zdaniem właśnie tak wygląda nasza ziemia z
każdej strony, coraz rzadziej spotykamy ludzi, którzy są
pomocni, mają dobre serca i robią wszystko, by pomóc innym w
zamian za... szczery uśmiech. Nie potrzebują czeków na
miliardy dolarów, nowych samochodów, czy ekskluzywnych
mieszkań. Takich osób jest coraz mniej, ale jednak są i za
to możemy dziękować Bogu, że zesłał na światy takich od
których powinniśmy się uczyć. Konsumpcyjność wzrasta z
dnia na dzień. Przedstawione wcześniej negatywne postawy są
niegodne jakiegokolwiek zauważenia, ale to wszystko nie jest takie
proste. Życie z Bogiem, z rodziną – najważniejsze aspekty
ludzkiego istnienia. Jednak w naszych czasach, żeby mieć rodzinę,
trzeba mieć fundusze. Pieniądze często bywają przyczyną wielu
kłopotów i zagrożeń dla zwyczajnej rodziny, ale są nam
potrzebne, bo bez pieniędzy nie będzie jedzenia, nie będzie
ciepłego schronienia. To dzięki zarobkom możemy pozwolić, żeby
obecnie żyjące dzieci się rozwijały, ale to i przez nie możemy
sprawić, że dzieci te będą się nienawidziły. Życie z Bogiem
jest najważniejsze, bo Bóg dał nam ogromny dar, jakim jest
życie, miłość, rodzina. Przez Chrystusa pokazał, jak powinniśmy
funkcjonować, jednak muszę przypomnieć po raz kolejny, że do tego
też potrzebne są pieniądze.
Co
tymi słowami chciał nam przekazać Papież? Myślę, że chciał
nam dać przesłanie, jak powinna żyć rodzina. Te dzisiejsze dobra,
nowinki techniczne i tym podobne nie muszą wcale okazać się
potrzebne i pożyteczne. Kroki ku nowoczesności są pożyteczne,
ale i niszczące, bo pęd za lepszym jutrem nie musi być najlepszą
drogą.
Kilkadziesiąt,
kilkaset lat temu rodzina opierała się na miłości, na wspólnym
życiu, wspólnym dorobku i wierze w Boga. Dowodem wiary nie
było chodzenie do Kościoła, ale przede wszystkim szczęśliwa i
kochająca się rodzina. Często spotykano się z tym, że familia
była liczna. Uważam, że najważniejszym zadaniem na tamte czasy
było wychowanie pociech na godne, dobre, kochające i rodzinne
osoby.
Dzisiaj
rodzice przez brak czasu, przez postęp technologiczny, do swoich
dzieci przysyłają nianie. Kupują swoim milusińskim miliony
zabawek, wiele elektronicznych sprzętów, by zagłuszyć
wyrzuty sumienia, by wynagrodzić dzieciom brak czasu, miłości,
brak rodziny. To nie da im poczucia bezpieczeństwa,
odpowiedzialności i wartości, nie pokaże, że rodzina jest
najważniejsza. Jedynym skutkiem, jakiego możemy się po takich
zachowaniach spodziewać jest chęć manipulowania ludźmi, zdobycia
świata i pieniędzy za wszelką cenę. Uczyni to z dzieci małych
konsumpcjonistów. Zamiast dawać innym, będą wymagać i
dostawać. Życie rodzinne oprze się wtedy na zaspokajaniu
zachcianek maluchów i dorosłych. Stabilizacja może się
niebezpiecznie pochylić i familia nie będzie widziała granicy
między dobrem, a złem.
W
obecnych czasach przez niewłaściwe zachowania, przez to, co dzieje
się z ludźmi, coraz częściej widujemy problem uzależnienia
alkoholowego, narkotykowego, hazardowego czy nikotynowego. Widzimy,
że świat pędzi do samodestrukcji, w dużym stopniu z powodu
konsumpcjonizmu. Dobrym przykładem, na którym można pokazać
jak ludzie reagują na siebie wzajemnie, jest postać Johna
Coffy'ego
filmu „Zielona mila”, w reżyserii Frank'a Darabonta. Niezwykle
wzruszające są jego słowa: „Jestem zmęczony, szefie. Zmęczony
wędrówką, samotnie jak jaskółka w deszczu. Zmęczony
tym, że nigdy nie miałem przyjaciela, żeby powiedział mi skąd,
gdzie i dlaczego idziemy. Głównie zmęczony tym, jacy ludzie
są dla siebie. Zmęczony jestem bólem na świecie, który
czuję i słyszę... Codziennie... Za dużo tego. To tak, jakbym miał
w głowie kawałki szkła. Przez cały czas” - Społeczeństwu,
rodzinie brakuje wzajemnej empatii, wyrozumiałości czy też
najzwyklejszych dobrych postaw. Coraz trudniej jest znaleźć
przyjaciela, który nam pomoże, będzie z nami na dobre i złe.
Możemy się natknąć na osoby, które będą chciały z nami
być tylko ze względu na nasz wygląd, dochód finansowy czy
sławę.
Papież
uważał, że pęd na świecie i poszanowanie dla konsumpcjonizmu
jest powodem wielu depresji. Czy miał rację? Moim zdaniem tak,
wiele jest w jego słowach prawdy. Niejedna rodzina może zostać
zniszczona właśnie z tego powodu. Kiedy rodzice męczą się z
ziemskimi kłopotami ich dzieci także się przejmują, czują
niepokój. W depresję można popaść z różnych
powodów i w różnym wieku, nie ma reguły, że na
chorobę tą zapadają tylko dorośli ludzie. W teraźniejszości
grozi to też nastolatkom, czy starszym osobom. Na problemach jednego
członka rodziny mogą ucierpieć wszyscy, gdyż są oni powiązani
ogromnym uczuciem. Pomyśleć, że wszystkie piękne chwile mogą
zniknąć między innymi z powodu konsumpcjonizmu. Wydawać by się
mogło, że rodzina jest niezniszczalna, jednak przy kłopotach
dzisiejszego świata, typu uzależnieniach lub sprawach finansowych
familia może przegrać i to konsumpcjonizm będzie cieszył się z
wygranej.
Przy
wymaganiach współczesnego świata jest trudno wytrwać.
Trudno jest być sobą, żyć zgodnie z Bogiem.
Podsumowując,
Papież dał nam swoje słowa, abyśmy nauczyli się żyć od nowa,
Pewnie niewielu się to uda, bo porwie go alegoryczny wiatr szepcący:
„Pieniądze są dobre, rodzina jest nieważna. Laptopy, komórki,
narkotyki, alkohol uspokoją Cię, rodzina jedynie podburzy Twoją
stabilizację”. Nie warto ufać takiemu poglądowi. Zawsze, w
każdym miejscu najważniejsza jest rodzina, bliscy i Bóg, bo
to oni są nam najczęściej potrzebni, a my im. To oni wyciągną
pomocną dłoń, a Ty będziesz ich kochać. To wystarczy. Miłość
jest bezwarunkowa, konsumpcjonizm nie. Założenie rodziny wiąże
się z obowiązkami i dawaniem od siebie tego, co najlepsze. Dawać
jest lepiej niż otrzymywać. Życie nie jest wieczne, a to jakim
człowiekiem się okażesz tutaj i jakimi głoskami zapiszesz swoją
doczesność, zwróci się ku Tobie na końcu czasów.
niedziela, 12 maja 2013
"[...] teraz nie mogę się już nawet na niego zezłościć"
Coś się kończy, żeby coś innego mogło się zacząć, ale kiedy kończy się jedna przyjaźń tak łatwo nawiązać nam nową? To trudne zadanie, nie jest łatwo pozbyć się z głowy tej drugiej osoby. Skoro tylko z nią nasze życie miało sens, mieliśmy tyle wspólnych planów, sądziliśmy, że jest to więź na całe życie. Coś jednak nie wyszło. Przestało być już tak genialnie. Przestaliśmy być braćmi.
Tyle czasu poświęciłem naszej przyjaźni. Tyle słów wydusiłem z ciebie, kiedy nie chciałeś mi nic powiedzieć. Tyle gestów przemilczałem, bo bałem się samotności. Z tyloma myślami się spotkałem mówiąc „żegnaj”, żeby teraz nie móc wymówić twojego imienia. Musiało być tak pięknie i gładko, żebym teraz nie zwracał na ciebie uwagi. Staliśmy się braćmi tak mocno, że aby przestać się szanować musieliśmy się znienawidzić. Nie chciałem wypuścić Cię z rąk, a ty sam się wyrwałeś. Wyleciałeś jak młode pisklę z gniazda. Ja bałem się, że upadniesz i się połamiesz, jak matka. Jednak dałeś sobie radę i pokazałeś mi, że dorosłeś na tyle, żeby mnie zostawić samego.
Za niektórych ludzi każdy jest w stanie oddać życie. Przecież bez niektórych nie warto żyć.
Zawsze szukałem wrażeń, nie miałem swojego miejsca, starałem się dbać o to, co kocham. Tylko czy ja kochałem? Można powiedzieć, że jedynie opierałem na tym swoje myśli, bo skoro najlepszego przyjaciela nazywam draniem i nie mogę spojrzeć mu w oczy, to znaczy, że nie dorosłem. Nadal jestem gówniarzem. W takim razie czemu moja narzeczona ufa takiemu gówniarzowi? Czemu chce ze mną być, spędzić resztę swoich dni, jeśli nie szanuję ludzi… Przecież kiedyś mogłem wskoczyć za nimi w ogień. Oni byli braćmi i autorytetami, dziś są tylko wspomnieniem. Sam nie wiem co się stało, czy wina leży tylko po jednej stronie. Przecież mogłem się pomylić, mogłem zrobić coś nie tak… Michał przestał odzywać się z dnia na dzień. Ja po tym co usłyszałem, nie miałem już wątpliwości, to był koniec.
Za tydzień jadę do Spały. Będę musiał spotkać się z chłopakami i z nim… z moim byłym przyjacieleem. To brzmi nietaktownie, bo przyjaźń nie może skończyć się z dnia na dzień, jeśli była prawdziwa. Widocznie ta nasza nie była, mimio tego, że traktowałem go jak rodzinę, kochałem jak brata, był moim oparciem, otuchą, moim życiem. Może to tylko złudzenie… optyczne lub przesłonięta mgłą droga. Chciałbym wiedzieć jak sobie radzi… mój ‚mały bohater’. Mógłbym spytać, zadzwonić, wyciągnąć dłoń. Wysłuchać, nawet się rozpłakać…. Nie zrobię tego. Moja dumna nie da mi się zniżyć.
W życiu bywa tak, że płaczemy kiedy coś się kończy, bo nie umiemy w to uwierzyć. Koniec jest nierealny, ale wszystko się kończy. Ludzie rodzą się, żeby umrzeć. Kwiatki wzrastają, by uschnąć. Zabawki są produkowane aby na końcu i tak się zepsuć. Najgorsze, najmniej spodziewane i zadające największy ból: ludzie przychodzą, żeby odejść. Dziwne? Niestety chyba dosyć prawdziwe, żeby w to uwierzyć. Nie umiemy cieszyć się tym co było, nie potrafimy przyjąć myśli, że nasze wspomnienia, wspomnieniami pozostaną, bo nigdy już nie wrócą dawne lata. Niełatwe jest uśmiechnięcie się i pomyślenie „to, co przeżyłam/em było piękne, dlatego teraz będę szczęśliwy”. Częściej sądzimy, że lepiej płakać i cierpieć, że ktoś/coś nas opuszcza.
Są takie osoby , z którymi jedna spędzona chwila sprawia więcej radości , niż dziesięć z innymi.
Minęło parę dni. Spakowałem swoje rzeczy. Pożegnałem się z dziewczyną. Wsiadłem do samochodu. Nie wiedziałem czy się cieszyć, czy płakać. Jechałem tam nie tylko po to, żeby zagrać, spotkać się z Andreą, przygotować się do sezonu. Jechałem tam po to, żeby spotkać się ze starym przyjacielem. Całą drogę myślałem jak mam się zachować, czy nadal pozostać obojętnym… Może jednak pokazać mu, że za nim tęsknię, ale jeśli on nie tęskni za mną? To było trudniejsze niż mi się wydawało.
Niecałe dwadzieścia kilometrów do Spały. Wyciągnąłem z kieszeni telefon i wstukałem tak dobrze znany mi numer. Choćbym bardzo chciał, nie umiałem go zapomnieć. Trzy sygnały, głęboki oddech. Odebrał.
- Cześć… jesteś już w ośrodku?
- Tak…- jego głos zadrżał, był niepewny i zaskoczony.
- Powiedz, że będę za jakieś piętnaście minut. Jestem w Komorowie.
- Dobrze, coś jeszcze?
- Muszę Ci coś powiedzieć…
- Słucham?
Michał nie wypowiedział już ani jednego słowa… Siatkarz nie usłyszał już słów, lecz jego krzyk, pisk opon, grzmot, pęknięcie szkła. Tylko głuchy sygnał oznajmił, że już ‚ po wszystkim’. Nic nie dało wołanie, przeklinanie. Michał już nie odpowiedział.
Przerażony wybiegłem z ośrodka. Odpaliłem samochód i pojechałem w miejsce, o którym wspomniał Kubiak. Serce biło mi jak młot. Kiedy dotarłem, była już karetka i policja. Dwa auta, w tym jedno… mojego przyjaciela. Zakrwawiony kierowca czarnego Reno i Kubiak. Podbiegłem, oddychał nerwowo, mrużył oczyma.
- Zbysiu!- wykrzyknął moje imię sprawiając sobie ogromny ból.
- Jestem tu. Nie ruszę się stąd. – ścisnąłem jego dłoń.
- Proszę się odsunąć! – lekarz odepchnął mnie.
- Jadę z wami! – nie myśląc wskoczyłem do karetki.
- Zbyszek… Nie płacz, proszę nie płacz. Ja chciałem… Cię przeprosić.- wypowiadanie się było męczące, jednak robił to dalej- Chcę Cię odzyskać. Chcę wiedzieć czemu.
- Miśku, to ja przepraszam. Też nie wiem czemu. Zanim odszedłem… Podsłuchałem twojej rozmowy z Michałem. Słyszałem jak mówisz, że najdroższa Ci osoba nie jest już ważna. Pomyślałem, że chodzi o mnie. Miałem rację, prawda? Nie umiałem się z tym pogodzić, dlatego odszedłem.
- To nie tak… Mówiłem mu o swoim ojcu.. Pokłóciliśmy się, byłem zły…. Zibi… ja następnego dnia podsłuchałem, jak mówisz prezesowi, że ty już nie chcesz ze mną grać, że mnie nienawidzisz… Tak cholernie się zdenerwowałem. Tak bardzo mnie to zabolało.
- Jedno wielkie nieporozumienie…. mamy nauczkę, żeby nie podsłuchiwać- zaśmiałem się delikatnie.
- Czy… czy my będziemy…. jeszcze.. przyjaciółmi?- Michał ze łzami w oczach uścisnął moją rękę jeszcze mocniej.
- Nigdy nie przestaliśmy nimi być… to, że nam nie wyszło, że przez jakiś czas było źle… Nie oznacza, że nie tęskniłem, że przestałeś być moim bratem. Przepraszam.
- Teraz już możesz płakać. Płaczmy zanim się to skończy, zanim odejdę. Płaczmy. Zbigniewie… Nie dam rady, przepraszam. Kocham Cię bracie. Na zawsze… mój przyjaciel. Czyjś czas się kończy, by czyjś musiał się zacząć, ci co chcą dużo często dwa razy tracą. Cisza przed burzą oznacza wielkie zmiany, ludzie odchodzą, wtedy ich doceniamy.
Rok później.
Stoję nad jego grobem, w ręku trzymam małą różę. Czytam miliony razy ten sam napis: ” Przyjaciel na zawsze”. Łza spływa mi po policzku, bo czuję, że straciłem go na zawsze i nie mogę darować sobie, że nie naprawiliśmy błędu od razu. Nie daliśmy sobie dojść do słowa, do porozumienia. Moja duma była ważniejsza, a teraz nienawidzę siebie, bo nikt mi nie odda mojego przyjaciela. Był wspaniały w tym co robił. Siatkówka – jego druga kobieta. Pierwsza myśl po obudzeniu się i ostatnia na koniec dnia. Bycie przyjacielem? Chyba nikt nie zrobiłby tego lepiej. Znał mnie na wylot, a mimo to go zaskakiwałem. Zawsze mówił, że dlatego warto żyć, żeby nasi przyjaciele jeszcze nas zaskakiwali. Był moim darem z nieba, a teraz nie mogę się już nawet na niego zezłościć.
---
Ze względu na to, że mam więcej czasu rozdział jest dzisiaj, następny może za tydzień :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)